G

Gorące źródła. Sacrum Islandczyków

Mieszkańcy Islandii mają wielkie szczęście. Nie wszędzie tam, gdzie klimat jest surowy, a zimowa noc trwa kilka miesięcy, przyroda rekompensuje niewygody w równie sugestywny sposób. Nic dziwnego, że naturalne zjawisko, jakim są gorące źródła, znalazło szczególne miejsce w codziennym życiu Islandczyków.

Zdjęcie główne: Taylor Leopold / Unsplash

Islandia jest wyspą kontrastów. Z jednej strony otacza ją lodowaty ocean, z drugiej – klimat łagodzi zwrotnikowy Golfsztrom. Podobnie jest na lądzie; mimo subpolarnego środowiska i lodowców, tuż pod powierzchnią wyspy wszystko się gotuje (więcej o klimacie Islandii i rządzących nią prawach możecie przeczytać tutaj). Ta niespotykana nigdzie indziej różnorodność ma swoje konsekwencje. Jedną z nich jest bardzo korzystna dla ludzi równowaga, czyniąca życie w trudnych warunkach bardziej znośnym. Warto od tej strony spojrzeć na islandzkie gorące źródła.

Chrzest w gorących źródłach

Na jednej ze stron o Islandii przeczytałem, że kiedy Islandczycy przyjmowali chrzest, zamiast wchodzić do lodowatej rzeki lub jeziora, woleli chrzcić się w gorących źródłach. Nie mam pojęcia czy to prawda. Ale gdybym stanął przed podobnym dylematem, a temperatura powietrza wynosiłaby kilka stopni i wiał porywisty wiatr, pewnie wybrałbym gorącą wodę. Nawet jeśli przytoczona anegdota nie ma nic wspólnego z prawdą, trudno nie zgodzić się z tym, że Islandczycy docenili obecność gorących źródeł na długo przed wynalezieniem elektrowni geotermalnej i przetworników ciepła. Po co podgrzewać wodę do kąpieli, skoro wrzątek sam wypływa na powierzchnię?

Basen w Seljavellir to podobno pierwsza tego typu budowla na Islandii | fot. Michael James / Unsplash

Dzięki surowemu klimatowi i naturalnemu ciepłu z wnętrza ziemi na Islandii wykształcił się zwyczaj kąpieli w gorącej wodzie – nie tylko w celach higienicznych ale po prostu – dla przyjemności. Podobne tradycje panują również w innych krajach, w których występują zjawiska geotermalne. Japończycy od wieków mają słabość do onsenów, a Węgrzy – popularnych w ich kraju basenów geotermalnych. Islandczycy poszli jednak o krok dalej – ich gorące źródła to nie tyko miejsce relaksacyjnych kąpieli ale – przede wszystkim – centrum życia społecznego i towarzyskiego (o tym później).

Błękitna laguna – najsłynnijsze SPA na świecie

Najbardziej znanym, islandzkim kąpieliskiem jest zlokalizowana między lotniskiem w Keflaviku a Rejkiawikiem Błękitna Laguna – po angielsku Blue Lagoon i po islandzku Bláa Lónið.

Wbrew pozorom Błękitna Laguna wcale nie jest dziełem natury; powstała jako efekt uboczny elektrowni geotermalnej Svartsengi i wiele osób widzi w niej ekologiczną katastrofę. Krytyka kąpieliska nie przeszkodziła mu jednak stać się wizytówką Islandii, chętnie odwiedzaną przez turystów i celebrytów, którzy płacą niemałe pieniądze za możliwość kąpieli w mętnej, bogatej w minerały wodzie. Niestety – mimo niewątpliwych zalet i niezwykłego, industrialnego klimatu – Błękitna Laguna przez wielu jest uważana za symbol snobizmu.

W Błękitnej Lagunie raczej nie spotkamy Islandczyków, którzy chętniej wybierają lokalne, mniej oblegane kąpieliska.

Dzikie gorące źródła

Wszystko zaczęło się od naturalnych gorących źródeł i to one świadczą o islandzkiej miłości do gorącej wody. Położone w zagłębieniach skał sadzawki z geotermalną wodą i gorące strumienie to na Islandii częsty widok. Wystarczy sprawdzić w internecie współrzędne i chwilę później cieszyć się gorącą kąpielą wśród gór lub dzikiego bezkresu.

Gorąca rzeka Reykjadalur | fot. Olena Shmahalo / Unsplash

Islandzkie gorące źródła bardzo różnią się od siebie. Zwykle są to niewielkie zbiorniki z gorącą wodą, położone w zagłębieniach terenu lub otoczone skałami. Z reguły w ich powstaniu pomagał człowiek, choć nie brakuje również miejsc, których pochodzenie jest całkowicie naturalne. Gorące źródła na Islandii, bez względu na genezę, nazywane są potocznie „hot potami” (ang. gorącymi garnkami lub kociołkami). W sieci można znaleźć wiele map ze współrzędnymi islandzkich „hot potów” (o kilku z nich przeczytacie tutaj). Należy jednak pamiętać, że aktywność geotermalna Islandii zmienia się z roku na rok. Czasami źródła, które jeszcze niedawno były gorące, dzisiaj mogą już nie być „hot”. I odwrotnie.

Decydując się na wejście do dzikich źródeł, należy bezwzględnie przestrzegać informacji na tablicach, umieszczonych przy niektórych z nich. Jeśli ktoś ostrzega, że w jakimś źródle nie można się kąpać, bo woda jest za gorąca, prawdopodobnie nie żartuje. Czasami temperatura wody przy dnie jest znacznie wyższa niż na powierzchni, a wejście to takiego źródła może skończyć się śmiercią.

Najpiękniejsze gorące źródło, jakie widziałem na Islandii, to sadzawka w dolinie Landmannalaugar, położona wśród bajecznie wyglądających gór i jęzorów zastygłej lawy. Jednak nie tylko otaczający krajobraz świadczy o jej wyjątkowości. Wyobraźcie sobie rzekę, do której wlewa się prawie-wrzątek z położonego tuż obok lazurowego jeziorka. Krystaliczna woda miesza się w niewielkim rozlewisku, a każdy kto do niego wejdzie, znajdzie miejsce i temperaturę odpowiednią dla siebie. W gorącym źródle Landmannalaugar panuje zupełnie inna atmosfera, niż w Błękitnej Lagunie. Nawet skryci i zdystansowani Islandczycy dzielili się ze mną piwem, a na wiadomość, że jestem z Polski, jeden z nich odpowiedział: „Poland? Yes, I know. I was in Krakow”.

Innym ciekawym „hot potem” jest sadzawka w bazie Laugafell, która – podobnie jak ta w dolinie Landmannalaugar – znajduje się w islandzkim interiorze, a dotarcie do niej nie jest możliwe bez samochodu z napędem 4×4. Widok, jaki się z niej roztacza, zapiera dech, szczególnie w czasie trwającego kilka godzin zachodu słońca. Jego promienie wypełniają wtedy złotym blaskiem okolicę – pustkowie bez asfaltowych dróg i mostów na rzekach, otoczone lodowymi kopułami islandzkich lodowców.

Basen w każdej miejscowości

Na Islandii baseny pełnią zupełnie inną funkcję, niż w reszcie świata. Chociaż – podobnie jak ma to miejsce na przykład w Polsce – służą zachowaniu dobrego zdrowia i formy fizycznej, są jednocześnie czymś więcej – miejscami towarzyskich spotkań i odgrywają istotną rolę w islandzkim społeczeństwie. Tak naprawdę trudno mi znaleźć polski odpowiednik tego typu miejsc. Na myśl przychodzi mi irlandzki pub, jednak w porównaniu z nim, w islandzkich basenach trzeba zachować kilka zasad. Ważnych zasad.

Pierwszą z nich jest higiena. Jeśli ktoś – wchodząc na teren basenu – jakimś cudem nie zauważy tablicy informacyjnej, nakazującej dokładnie umyć wszystkie części ciała, spotka się z konsekwencjami. Prawdopodobnie za chwilę pojawi się ktoś z obsługi i delikwent będzie musiał wrócić pod prysznic.

Kolejną kwestią – może nie zasadą, ale czymś pozostającym w dobrym tonie – jest brak przesadnej wstydliwości. Turystów z zagranicy najłatwiej odróżnić od Islandczyków po tym, że pod prysznicem nie ściągają strojów kąpielowych. Mieszkańcy Islandii pod tym względem mają naprawdę dużo luzu. Gdy na basen przychodzi rodzina, matka z córką idzie do damskiej szatni, a ojciec z synem do męskiej i – uwierzcie mi – nie mają przed sobą tajemnic. Kiedy pierwszy raz byłem na Islandii, zachowywałem się jak turysta z zagranicy. Gdy przyjechałem tam po raz drugi, miałem już więcej swobody w kwestii nagości (były to czasy, kiedy w Polsce zaczęły być znane zasady prawidłowego saunowania – w ręczniku, bez stroju kąpielowego). Do zdrowego luzu w sferze nagości, jako Polacy, nie jesteśmy przyzwyczajeni. Jednak na Islandii – podobnie jak w innych krajach skandynawskich – branie prysznica nago jest czymś mnajnormalniszym na świecie.

Trzecia sprawa to prywatność. W islandzkich basenach panuje zakaz fotografowania. Jeśli ktoś z turystów w czasie kąpieli weźmie do ręki – o zgrozo! – lustrzankę, od razu pojawi się ktoś z obsługi, stanowczo zwróci uwagę i da do zrozumienia, że robienie zdjęć w takim miejscu jest niestosowne.

Zawsze gdy zanurzałem się w gorącej wodzie – bez względu na to czy znajdowała się w dzikim „kociołku” czy basenie, miałem wyraźnie, że doświadczam czegoś mistycznego, mającego swoje korzenie u początków istnienia Islandii.

Baseny na Islandii to święta przestrzeń, narodowe sacrum. Wielu mieszkańców Islandii nie wyobraża sobie życia bez regularnych wizyt w ulubionych termach. Islandczycy lubią zaczynać dzień od kąpieli w termalnej wodzie – to doskonały czas, żeby porozmawiać z sąsiadem i dowiedzieć się o lokalnych nowinach. Później pozostaje już tylko wypić kawę i iść do pracy. Nie inaczej jest wieczorem – lokalne baseny także wtedy zapełniają się ludźmi, głownie rodzinami.

W czasie moich podróży po Islandii szczególnie zapamiętalem basen w þingeyjarsveit – małej miejscowości na północy wyspy, tuż przy krajowej „jedynce”. Chociaż miejsce to nie wyróżniało się ani szczególnie pięknym otoczeniem ani wodnymi atrakcjami, było przykładem typowych islandzkich term na głębokiej prowincji. Składały się one z 25-metrowego basenu pływackiego na świeżym powietrzu, obok którego znajdowało się kilka mniejszych zbiorników z gorącą wodą i hydromasażem. W pobliżu stała hala w kształcie półwalca, w której mieściły się sauny, szatnia, centrum sportowe oraz automat z lodami i kawą. Było to bardzo zaciszne, kameralne i przede wszystkim przytulne miejsce, w którym wypoczywali mieszkańcy; zachowywali się swobodnie, byli pogodni, odpoczywali po dniu pracy. Pomyślałem wtedy, że bardzo chciałbym zawsze kończyć dzień w taki sposób.

Gorące źródła to jedna z najlepszych rzeczy, jaką ma Islandia. Szczerze zazdroszczę Islandczykom „hot potów” i tradycji geotermalnych kąpieli. Zawsze gdy zanurzałem się w gorącej wodzie – bez względu na to czy znajdowała się w dzikim „kociołku” czy basenie, miałem wyraźnie, że doświadczam czegoś mistycznego, mającego swoje korzenie u początków istnienia Islandii. Za każdym razem było to niezwykłe doświadczenie.

Chcę jeszcze raz odwiedzić Islandię. Tym razem po to, by doświadczyć kąpieli w gorących źródłach zimą, w czasie arktycznej nocy, gdy na niebie rozbłyska zorza polarna. Już na samą myśl o tym, mam ochotę bukować bilet. Nie odpuszczę, aż nie spróbuję.

Zobacz film z mojej podróży na Islandię:

CategoriesPodróże
Piotr Kosiarski

Kiedyś pracowałem jako pilot wycieczek, dziś jestem dziennikarzem, a moją największą pasją jest podróżowanie. To ono sprawia mi frajdę i mobilizuje do pisania. Uważam, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Moim ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko „w górę” od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast wolę naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu.

  1. Asia says:

    Cudownie! A te golasy z lotu ptaka super:) ja miałam okazję kąpać się w takich dzikich, gorących źródłach na Salar de Uyuni w Boliwi. Nie było tak pięknie, ale ta para nad zbiornikiem wody, coś niesamowitego, głównie o świcie gdy dookoła zimno aż trzęsie.

  2. DELKO says:

    Wydaje mi się, że jestem jedyną osobą na świecie, która nienawidzi moczyć zadka w takich sadzawkach 😀 😀 Serio, zupełnie nie ogarniam fenomenu ciepłych źródeł, ale może dlatego że nie jestem specjalną fanką kiszenia się w ciepłej wodzie:) niemniej – może kiedyś się przekonam 😀

  3. Asia says:

    Fantastyczna sprawa. Miałam kiedyś okazję korzystać z basenów geotermalnych na Węgrzech. Ale na Islandii musi to być zdecydowanie lepsze 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *