Jedni uważają, że to tani chwyt marketingowy, inni nie wyobrażają sobie zimowego wieczoru bez wełnianych skarpet i kubka gorącej herbaty. Jak wygląda skandynawski lifestyle na najbardziej odizolowanym archipelagu Europy?
Zdjęcie główne: Annie Spratt / Unsplash
Jakiś czas temu przeczytałem artykuł o hygge, sztuce szczęśliwego życia, która rozsławiła na całym świecie Duńczyków. Są oni (zaraz po Norwegach) najbardziej zadowolonym z życia narodem; podobno cieszą się z małych rzeczy, spędzają czas z rodziną, dbają o otoczenie i wprowadzają do swojej codzienności praktyczny minimalizm. Autorka tekstu nie zostawiła jednak na hygge suchej nitki, sprowadzając to zjawisko do zabiegu marketingowego, mającego sprzedać za wielkie pieniądze coś oczywistego, w dodatku niekoniecznie zgodnego z prawdą. Według autorki, codzienność Duńczyków jest znacznie bardziej nastawiona na konsumpcjonizm, niż nam się wydaje, a hygge to jedynie tani chwyt reklamowy. Nigdy nie mieszkałem w Danii, a moja jedyna styczność z tym krajem to krótka wizyta na Wyspach Owczych, a więc w miejscu dość specyficznym (choć należą do Danii, są położone na północnym Atlantyku i w wielu kwestiach rządzą się własnymi prawami). Nie chcę polemizować z autorką, która ma pewnie sporo racji, a jedynie podzielić się moimi spostrzeżeniami po trzech dniach obserwowania życia mieszkańców tego skandynawskiego archipelagu. Ale najpierw kilka słów o samych Wyspach Owczych.
„Owczy patrol”
Faroe Islands (ang.) leżą na północny zachód od Szkocji, dokładnie między Norwegią a Islandią. Dzięki oblewającym je ciepłym wodom Golfsztromu, ich klimat, jak na tą szerokość geograficzną, jest w miarę łagodny. Dla „południowców” bywa jednak uciążliwy; zimą noce są długie, a chłód – dzięki wysokiej wilgotności powietrza – bardziej przenikliwy.
Archipelag zamieszkuje najmniejsza ludzka populacja na świecie. Poza Tórshavn, stolicą Wysp Owczych, ludzie żyją w niewielkich osadach, usytuowanych najczęściej w miejscach, w których kończy się fiord i zaczyna morze.
Jak słusznie wskazuje nazwa, najbardziej rozpowszechnionym stworzeniem na Wyspach Owczych (może z wyjątkiem gnieżdżących się na skalnych klifach ptaków) są… owce. Jest ich znacznie więcej, niż ludzi i „cieszą się” specjalnymi przywilejami; pierwszeństwo na drodze to tylko jeden z nich. Na Wyspach Owczych jest nawet specjalny oddział policji, zajmujący się wyłącznie „owczymi sprawami”. Poza owcami, równie ważnymi dla faroerskiej gospodarki zwierzętami są ryby.
W darmowych materiałach, jakie znalazłem na promie (niewiele rzeczy było tam za darmo), przeczytałem, że archipelag zamieszkuje najmniejsza ludzka populacja na świecie, licząca niecałe 51 tys. mieszkańców. Poza Tórshavn, stolicą Wysp Owczych, ludzie żyją w niewielkich osadach, położonych najczęściej w miejscach, w których kończy się fiord i zaczyna morze. Enklawy te oddzielone są od siebie stromymi, trawiastymi graniami. Mimo odosobnienia i „wiejskiego” charakteru tych miejscowości, poziom życia jest w nich wysoki. Domy są bardzo schludne, ogródki zadbane, a samochody mieszkańców bardziej nowoczesne, niż w Polsce. Równie imponująca jest infrastruktura Wysp Owczych; system lądowych i podmorskich tuneli (jeden z nich wkrótce będzie miał znajdujące się pod dnem morza skrzyżowanie) robi wrażenie.
Duński lifestyle
Skandynawski styl życia to kura znosząca złote jaja. W 2016 roku wydawnictwo HarperCollins uznało „hygge” za drugie po „brexicie” najczęściej używane słowo na świecie. W Europie pojawiła się moda na przytulnie urządzone mieszkania, ciepłe skarpetki i picie herbaty w domowym zaciszu, obowiązkowo przy zapalonych świecach. Mimo upływu trzech lat, „hyggowanie” wciąż jest na topie; rynek wydawniczy zalewają nowe publikacje na jego temat (również po polsku), a największa sieć sklepów meblarskich, niezmiennie kojarząca się ze Skandynawią, doskonale temu sprzyja. Zainteresowanie hygge wzrasta co roku w okresie Bożego Narodzenia.
Krytycy hygge uważają, że jest ono przejawem mody na Skandynawię, eskapizmu i hołubienia przeciętności.
Samo słowo „hygge” pochodzi z duńskiego i oznacza przytulność, komfort, błogostan i poczucie bezpieczeństwa. Przymiotnik „hyggelig” to inaczej zmierzanie do osiągnięcia stanu wewnętrznej równowagi, szczęścia i zadowolenia. Z hygge kojarzy się na przykład wieczór spędzony przy kominku, rodzinne spotkania, wspólna zabawa, przygotowywanie posiłków i przetworów na zimę oraz wtórne wykorzystanie „niepotrzebnych” przedmiotów. Krytycy hygge uważają, że jest ono przejawem wspomnianej mody na Skandynawię, eskapizmu i hołubienia przeciętności. A jak „hyggeling” wygląda na Wyspach Owczych?
Moda czy praktyczne rozwiązania?
Na Faroe Islands przypłynęliśmy promem z Islandii w piątek nad ranem i po kilku godzinach snu zabraliśmy się za zwiedzanie. Kiedy tylko podniosła się mgła, ustał deszcz i chłodny wiatr, naszym oczom ukazał się krajobraz przypominający połączenie Islandii i Irlandii; strome, pozbawione drzew wzgórza (typowy widok na Islandii), opadające do morza kilkusetmetrowe klify i soczysta zieleń (Irlandia z tego słynie).
Naszym pierwszym przystankiem był Skalavik, jedna ze wspomnianych niewielkich osad. Moją uwagę natychmiast przykuły wielkie okna bez zasłon. Niechcący (dosłownie) zajrzałem do prywatnej przestrzeni, w której żyją mieszkańcy. Było to trochę dziwne; w Polsce raczej izolujemy się od świata i dbamy o prywatność.
Wnętrza domów wyglądały bardzo interesująco; były minimalistyczne ale jednocześnie przytulne. Niemal każdy pokój mógł służyć jako przykład schludnej, funkcjonalnej przestrzeni, bez zbędnych przedmiotów. Wygodny fotel, stół z kilkoma krzesłami, regał na książki i kilka lamp, nadających wnętrzu przyjemną atmosferę.
Świece w oknach służyły nie tylko oświetlaniu mieszkań, ale również tonących przez pół roku w ciemnościach ulic.
„Zaglądając” do mieszkań, zauważyłem, że w życiu mieszkańców ważną rolę odgrywają świece (uwielbiane przez „wyznawców” hygge); ustawione były niemal na każdym parapecie. W piętnującym „hyggowanie” artykule przeczytałem, że ich obecność w domach Duńczyków ma bardzo ciekawą i praktyczną genezę; świeczki w oknach służyły nie tylko oświetlaniu mieszkań, ale również tonących przez pół roku w ciemnościach ulic. Było to powszechne rozwiązanie w czasach, w których nie było jeszcze latarni miejskich.
Kolejną ciekawostką, mającą bardzo praktyczną historię, są słynne zielone dachy, które w przeszłości stanowiły doskonałą izolację przez zimnem. Dopiero później stały się one estetycznym rozwiązaniem, stosowanym obecnie niemal na całym świecie.
Od architektury znacznie ciekawsze okazało się jednak codzienne życie mieszkańców.
Dzieci z Bullerbyn 2019
Najpierw zobaczyłem starszego pana, remontującego dom. Z jednej strony nie było w tym nic dziwnego, z drugiej – scena ta mogła znaleźć się na pocztówce albo w broszurze reklamującej Wyspy Owcze; dwie pary taczek, narzędzia, robocze ubranie, towarzyszący wszystkiemu porządek i to coś, czego brakuje w naszej codzienności – spokój i zadowolenie wypisane na twarzy staruszka. Towarzyszył mu drugi mężczyzna, który przyszedł na pogawędkę. Dwie minuty później pojawiło się także małżeństwo z dziećmi; młodsze z nich siedziało w wózku, starsze szło obok rodziców. Brak pośpiechu sugerował, że to turyści. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Rodzina zbliżyła się do mężczyzn i zaczęła z nimi rozmawiać. Dam głowę, że byli to sąsiedzi. I znowu to samo – szczere uśmiechy, pełne serdeczności twarze i spokój, jakby obiad na cały weekend był już dawno przygotowany, a mieszkanie ogarnięte jak przed świętami.
Najprawdopodobniej zapomniałbym o Skalaviku, gdyby podobna sytuacja nie powtórzyła się następnego dnia w miejscowości Gjógv, składającej się z kilkudziesięciu domów, położonych nad górskim strumieniem, łagodnie opadających w kierunku morza, gdzie głęboką bazaltową szczelinę mieszkańcy zamienili przed laty w port.
Już od bardzo dawna nie widziałem ludzi spędzających czas w taki sposób, na dodatek w tak przyjemnym i pomysłowo zaprojektowanym otoczeniu.
Mniej więcej w środku miejscowości ktoś spiętrzył strumień niewielką tamą. Powstało w ten sposób jeziorko otoczone krytymi darnią domami. Już na pierwszy rzut oka było widać, że zbiornik został stworzony w celu zapewnienia rozrywki dzieciom. Woda w nim była płytka, w najgłębszym miejscu sięgała najwyżej do kolan dorosłej osoby. Nad wodą rozpięty był niewielki pomost z przycumowaną do niego drewnianą łódką. Była ona dziełem mieszkańców i została skonstruowana tak, by trudno było na niej utrzymać równowagę. Miała nawet swój własny odbijak. Oprócz drewnianej łodzi w jeziorku znajdowały się również dwie mniejsze łódki, zrobione z przeciętych na pół, plastikowych beczek (wtórne wykorzystanie „niepotrzebnych” przedmiotów). Najciekawsze w tym wszystkim było to, że nad wodnym „placem zabaw” panował gwar jak w ulu. Dorośli stali na brzegu i machali do dzieci szalejących na przygotowanych dla nich łodziach. Mimo około dwunastu stopni Celsjusza niektóre z nich były przemoczone do suchej nitki; rodzice jednak się tym nie przejmowali, w końcu był środek wakacji. Po chwili do dzieci przyłączył się ich tata, a starsza kobieta na brzegu wyciągnęła telefon i zrobiła im zdjęcie (było to jedyne użycie smartfona, jakie zauważyłem u mieszkańców).
Tego samego dnia, w miejscowości Tjørnuvík, widziałem jeszcze jedną rodzinę, bawiąca się wspólnie, tym razem w morzu. Sądząc po wieku, byli to dziadkowie z wnukami; babcia z dziadkiem spacerowali po kolana w wodzie, a czworo wnucząt (na zdjęciu jest tylko dziadek i dwie wnuczki, reszta przyszła później) przeskakiwało przez fale. Mimo chłodnego popołudnia mieli przemoczone ubrania. Na brzegu suszyło się siano, a jego zapach napełniał powietrze w promieniu kilkudziesięciu metrów.
Widząc to wszystko, od razu przypomniałem sobie przygody „Dzieci z Bullerbyn”, bohaterów szkolnej lektury; zdałem sobie sprawę, że już od bardzo dawna nie patrzyłem na ludzi spędzających czas w taki sposób, na dodatek w tak przyjemnym i pomysłowo zaprojektowanym otoczeniu. Jaka szkoda!
Hygge w praktyce
Jeżeli rzeczywiście istnieje coś takiego jak hygge, to ciepłe skarpetki i herbata przy świecach nie są jego istotą. Zachwycając się tylko przyjemną atmosferą i klimatem, kupujemy tandetę w ładnym opakowaniu. W rzeczywistości jest to tylko moda, która prędzej czy później się skończy, oczywiście po wyczerpaniu zasobów finansowych konsumentów. A co z prawdziwym hygge?
Myślę, że Skalaviku i Gjógv zobaczyłem kwintesencję tego, co skandynawskie społeczeństwa mają najlepszego – dbanie o estetykę otoczenia, praktyczny minimalizm i czas dla najbliższych. Właśnie tego życzyłbym sobie w moim kraju. Hygge w Polsce jest możliwe, bez komercyjnej otoczki i wynikającej z potrzeb rynku mody na minimalizm (interesujący paradoks, prawda?).
Nie wiem jak wygląda codzienność w kontynentalnej Danii. Być może Duńczycy, podobnie jak inni mieszkańcy Europy, ulegli presji niekończącego się rozwoju, niezdrowej rywalizacji i wszystkich negatywnych konsekwencji, jakie wiążą się z napiętym trybem życia. Może autorka tekstu o hygge ma rację. Z drugiej strony, patrząc na życie mieszkańców Wysp Owczych, odnoszę wrażenie, że z tym hygge naprawdę jest coś na rzeczy.
Absolutnie świetnie napisałeś. Pozdro!
Dzięki! Zapraszam do czytania również innych tekstów! Pozdrawiam 🙂