T

Trzy sposoby na głód i pustkę, które mamy w sobie

To nie przypadek, że gdy z wielkim niedosytem wyszedłem z kina po filmie o wodzie, przeczytałem Ewangelię o kobiecie przy studni. „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” – powiedział Jezus do Samarytanki. I do mnie.

Zdjęcie główne: Jared Erondu / Unsplash

W niedzielę obejrzałem film „Avatar: Istota wody”. Wybrałem się na niego ze względu na sentyment do pierwszej części, którą oglądałem dziesięć lat temu. Efekty specjalne, muzyka, historia i piękno przedstawionego świata zrobiły na mnie wówczas spore wrażenie. Kiedy jednak wychodziłem z kina po „Istocie wody”, czułem coś, co ostatnio często towarzyszy mi po kontakcie ze współczesną sztuką filmową: przesyt z jednej strony i niedosyt z drugiej. Wróciłem późnym wieczorem do mieszkania i po raz ostatni sięgnąłem po niedzielną Ewangelię. Słyszałem ją już rano w kościele, jednak dopiero teraz, po niedosycie związanym z obejrzanym dopiero co filmem, słowa Samarytanki: „Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przechodziła tu czerpać” nabrały całkiem nowego znaczenia.

Świat wmówił nam, że nasza wartość ma związek z zaspokajaniem nieposkromionego, drzemiącego w nas głodu. Nie lubię demonizowania otaczającej rzeczywistości i nawet w takim filmie jak druga część „Avatara” dostrzegam pozytywne odniesienia (na przykład ukazanie wartości rodziny). Nie trzeba jednak być wybitnym kinomaniakiem, by zauważyć, że choć film ten naszpikowany jest świetnymi efektami specjalnymi, nie zawiera tego, co naprawdę dotyka serca człowieka. Jest w tym pewne odniesienie do otaczającego nas świata.

Lubimy „nakręcać się” na wszystko, co przynosi intensywną ale krótkotrwałą przyjemność, na wszystko, co jest „insta”. Mechanizm ten jest obecny niemal w każdej sferze naszego życia. W codzienności będzie nim konsumpcjonizm, w sferze psychicznej – uzależnienia i nałogi, w sztuce filmowej – przebodźcowany i dopracowany technicznie, ale pozbawiony głębi obraz. Wszystko to generuje „efekt WOW”, który jednak szybko znika, zostawiając w nas pustkę.

„Nakręcamy się” na wszystko, co przynosi intensywną ale krótkotrwałą przyjemność, na wszystko, co jest „insta”. Mechanizm ten jest obecny niemal w każdej sferze naszego życia.

Thomas Keating OSCO w książce „Modlitwa głębi” pisze wprost o chorobie, na którą cierpi dziewięćdziesiąt osiem procent ludzkiej populacji Zachodu, a którą Anne Wilson Schaef nazywa „procesem uzależniającym”. Większość ludzi nie jest nawet świadoma, że jest uzależniona, dlatego nie sięga po pomoc. „Proces uzależniający jako termin psychologiczny przypomina to, co teologia w tradycji chrześcijańskiej nazywa »konsekwencjami grzechu pierworodnego«, tylko opisuje to bardziej szczegółowo. Proces ten objawia się w różnych uzależnieniach stosownie do okoliczności i osobowości, które dzisiaj można leczyć dzięki różnym programom Dwunastu kroków” – pisze Keating i dodaje: „Zaletą rozpoznanego uzależnienia jest to, że już wiesz, że nigdy nie wyzdrowiejesz bez pomocy. (…) Dopiero kiedy uzależnienie stopniowo staje się tak widoczne, że cały pozór normalnego funkcjonowania rozpada się, wtedy wreszcie się je rozpoznaje. Praktyczne pytanie dla nas wszystkich brzmi: »Jak bardzo jesteśmy uzależnieni?«”.

Ta szokująca diagnoza może wielu z nas się nie spodobać. Jednak niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie doświadczył choć raz przyjemności z zakupu długo pożądanej rzeczy, która jednak szybko się znudziła, zostawiając stary głód.

Osobistej refleksji nad „procesem uzależniającym” nie ułatwia ciągłe bycie online i dostęp do ilości informacji, jaka nawet nie śniła się naszym przodkom. Prof. Jan Fazlagić z Katedry Badań Rynku i Usług Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu pisze, że „pojedyncze wydanie niedzielnego »New York Timesa« zawiera więcej faktów, niż ktokolwiek potrafiłby sobie wyobrazić jeszcze kilkaset lat temu”. Niemal każda wolna chwila, w której moglibyśmy się zatrzymać i wyciszyć, staje się okazją do sprawdzenia, co dzieje się w świecie. Bardzo pomocne są w tym takie aplikacje jak Twitter, Instagram, TikTok. Nie twierdzę, że narzędzia te są złe (można je bowiem wykorzystać również do dobrych celów). Mają jednak swoją ciemną stronę: jak nic innego pobudzają do porównywania się z innymi i przypominają o ziejącej w nas, nie dającej się zaspokoić pustce.

Oprócz „Avatara” udało mi się również obejrzeć niedawno serial „1883”, jeden z dwóch prequeli bardziej znanego „Yellowstone”. „1883” opowiada historię rodziny Duttonów, która – wspólnie z migrantami z Europy – przemierza Wielkie Równiny Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu nowego domu. W czasach, w których rozgrywa się akcja serialu, interior Ameryki Północnej jest nieokiełznaną, zamieszkałą jedynie przez rdzennych mieszkańców i dzikie zwierzęta krainą. Na niezmierzonych równinach przyroda jest panią życia i śmierci, a szkielety zwierząt i ludzi, którymi usiane są prerie, przypominają o czającym się na każdym kroku niebezpieczeństwie. Jednak właśnie to dzikie miejsce staje się przestrzenią życiową bohaterów, którzy doświadczają prawdziwej, niczym nie skrępowanej wolności. Polując, przeprawiając się przez rzeki, stawiając czoło burzy, żyją oni pełnią, jakiej mogą im tylko pozazdrościć ludzie zapatrzeni w ekrany smartfonów. Serial „1883” to oczywiście filmowa fikcja. Daje on jednak wgląd w świat sprzed rewolucji przemysłowej, kiedy ludzie żyli z dala od informacyjnego szumu.

Plakat serialu „1883” | fot. materiały dystrybutora

Nie mamy wpływu na czasy, w których żyjemy. Nie twierdzę również, że bohaterowie „1883” albo nasi przodkowie mieli łatwe życie. Wydaje mi się jednak, że aby zachować psychiczno-fizyczny dobrostan, musimy być nieco bardziej skuteczni w wybieraniu tego, co naprawdę nam służy od tego, co tylko sprawia takie pozory. Ale jak w świecie opanowanym przez technologię, siedzący tryb życia i permanentny stres (dawniej ludzie doświadczali go tylko w ekstremalnych sytuacjach, dziś jest on naszym najwierniejszym towarzyszem) odnaleźć równowagę i radzić sobie z głodem, którego i tak nie jesteśmy w stanie zaspokoić? Są na to trzy sposoby.

Niemal każda wolna chwila, w której moglibyśmy się zatrzymać i wyciszyć, staje się okazją do sprawdzenia, co dzieje się w świecie.

Pierwszym z nich jest trwające choćby chwilę bycie offline. W szumie informacyjnym, z mediami społecznościowymi i co chwilę wibrującym smartfonem będzie nam bardzo trudno wydostać się z codziennej rutyny. Dbając z kolei o czas dla siebie, bez powiadomień i komunikatorów, stworzymy przestrzeń uważności, która przyniesie ukojenie. Jeśli to tylko możliwe, warto spędzić ten czas na łonie przyrody, która jest świetną nauczycielką uważności.

Drugim sposobem jest praktykowanie wdzięczności. Niemal każdy psycholog, terapeuta i spowiednik potwierdzi, że zauważanie pozytywnych stron życia może przynieść bardzo dobre efekty. Aby praktykować wdzięczność, wcale nie trzeba iść na terapię ani spotykać się z coachem. Wystarczy prowadzić dziennik i zapisywać w nim rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni. Czas spędzony z rodziną, trening na siłowni, kawa z przyjacielem, inspirujący artykuł… Nasza codzienność jest pełna powodów do wdzięczności, wystarczy je tylko znaleźć. Aby jednak zaczęło to przynosić efekty, trzeba być konsekwentnym. Na początku można zacząć od znalezienia trzech powodów do wdzięczności każdego dnia. Z biegiem czasu będziemy ich prawdopodobnie zauważać coraz więcej.

Trzeci sposób radzenia sobie z pustką, która wciąż wraca do serca człowieka, dotyczy relacji z Bogiem. To chyba nie przypadek, że kiedy z niedosytem wyszedłem z kina po filmie o wodzie, przeczytałem Ewangelię o kobiecie przy studni. „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” – powiedział Jezus do Samarytanki. Nie mam wątpliwości, że to, co daje nam świat jest zwykłą wodą. To oczywiście dobra woda, która w dodatku jest niezbędna do życia. Jednak nie jest ona w stanie raz a dobrze ugasić naszego pragnienia. Może to zrobić tylko Bóg i relacja z Nim.

Mam świadomość, że „proces uzależniający” dotyczy również mnie, a uczenie się wybierania właściwej wody jest drogą, którą być może będzie trzeba iść przez całe życie. Ale chyba na tym polega bycie chrześcijaninem. Chociaż zwykła woda jest dobra i potrzebna, trzeba pić z dwóch źródeł.

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu DEON.pl

CategoriesLifestyle
Piotr Kosiarski

Kiedyś pracowałem jako pilot wycieczek, dziś jestem dziennikarzem, a moją największą pasją jest podróżowanie. To ono sprawia mi frajdę i mobilizuje do pisania. Uważam, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Moim ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko „w górę” od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast wolę naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu.

  1. Asia D. says:

    Dzięki za ten post. Bo pokazuje on też, że często w na pozór błahych czynnościach, jak zwykłe obejrzenie filmu, możemy odkryć wiele wartościowych spraw i doświadczyć wielu przemyśleń. Oraz, że niestety, ale właśnie dzisiejsze kino, coraz rzadziej sprawia, że czujemy się poruszeni tak do głębi, że po wyjściu z kina, wciąż na nowo i na nowo przerabiamy konkretne sceny i sytuacje. Na szczęście możemy zawsze wrócić do tych tytułów, które już dobrze znamy :). Akurat ostatnio na nowo odkryłam starego, dobrego „Titanica”. W lutym zrobiłam sobie powtórkę w kinie, a dzisiaj przypadkiem (albo może nie?) trafiłam na niego w telewizji. I podczas seansu naszła mnie jedna refleksja – jak idealnie pokazuje on co się dzieje kiedy człowiek stawia się w roli Pana Boga. Scena, kiedy pasażerowie zupełnie nic nie robią sobie z ogłoszenia załogi statku o obowiązku założenia kamizelek ratunkowych i udaniu się na pokład aby wsiąść do szalup, bo przecież ich statek jest niezatapialny; moment, w którym widzimy konstruktora statku, patrzącego z przerażeniem na tych wszystkich ludzi i jego świadomość, że większość z nich nie przeżyje nasunęły mi porównanie z Wieżą Babel. Cały czas chcemy być coraz lepsi, robić rzeczy coraz doskonalsze – i chwała nam za to – po to w końcu zostaliśmy stworzeni, aby się doskonalić i rozwijać swoje talenty. Tylko właśnie…tak jak z tym głodem, o którym piszesz, do akcji często musi wejść pycha…
    Aha i przy okazji. Nie wiem czy widziałeś „Na południe od Brazos” z 1989 r. Ale sądząc po opisie tego serialu „1883” to będą to podobne klimaty, dlatego polecam ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *