Gdybym miał w skrócie podsumować wizytę w Parku Narowym Olympic, skupiłbym się na jego różnorodności. Pierwszy raz w życiu byłem w parku narodowym, w którym były lodowce, plaże i… lasy deszczowe.
Zdjęcie główne: Joshua Earle / Unsplash
Kiedy planowałem podróż do Kanady i Stanów Zjednoczonych, Park Narodowy Olympic znalazł się na mojej liście tylko z jednego powodu – był blisko Seattle, w którym brat i ja zatrzymaliśmy się na kilka dni, korzystając z gościnności jego (a teraz również moich) przyjaciół. Nie miałem pojęcia, jakie wspaniałości znajdują się w górach i na plażach oddzielonych od kontynentu zatokami Puget Sound. Jeden dzień spędzony na półwyspie Olympic wystarczył, by kolejny raz zakochać się w północnoamerykańskiej przyrodzie, tak różnorodnej i niewyobrażalnie pięknej.
Jeden park, wiele krajobrazów
Park Narodowy Olympic składa się z czterech części.
Pierwsza z nich znajduje się na południowym-wschodzie. Od leżącego 80 km na zachód Pacyfiku jest oddzielona ośnieżonymi szczytami. Jak nietrudno się domyślić, jest to sucha część parku; wyrastające pośrodku półwyspu góry skutecznie oddzielają ją od wilgotnych mas powietrza znad oceanu (suma opadów w południowo-wschodniej części parku jest mniejsza nawet o 1/4 od tej, jaka występuje bliżej Pacyfiku). Południowy-wschód Olympic słynie z gigantycznych rododendronów; według przewodnika, niektóre z nich osiągają nawet 9 metrów.
Drugą charakterystyczną częścią parku są zatrzymujące pacyficzną wilgoć Góry Olympic. Ich najwyższy szczyt to mierzący 2432 m n.p.m. Mount Olympus. Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o jego wybitności, która jest imponująca – 2389 metrów. To całkiem sporo, biorąc po uwagę, że szczyt ten otoczony innymi górami i leży praktycznie nad samym Pacyfikiem. Góry Olympic przez cały rok są pokryte śniegiem, a spływające z nich rzeki transportują w dół nie tylko wodę i kamienie ale również potężne, nawet kilkudziesięciometrowe pnie martwych drzew. Wiele z nich czeka na kamienistych brzegach, aż następna ulewa zabierze je do oceanu.
Drugim znanym masywem, leżącym na półwyspie Olumpic, jest malowniczy łańcuch o pięknie brzmiącej nazwie – Hurricane Ridge (ang. grzbiet huraganów).
Trzecią częścią parku, która czyni z niego zbiór niespotykanej gdzie indziej różnorodności, jest obszar znajdujący się po zachodniej stronie Gór Olympic i opadający w kierunku Pacyfiku. To właśnie on odpowiedzialny jest za wchłanianie olbrzymich mas wilgoci, dla których góry stanowią przeszkodę nie do pokonania. Teren ten porasta gęsty las, który występuje tylko w kilku miejscach na naszej planecie. To las deszczowy strefy umiarkowanej. Zwykle lasy deszczowe kojarzymy z równikowym gorącem. I słusznie. Jednak oprócz Amazonii, Konga i Południowo-wschodniej Azji wilgotne lasy występują również w chłodniejszych szerokościach geograficznych. Jest ich jednak znacznie mniej. Pod tym względem Park Narodowy Olympic jest unikatowy – znajdujące się na jego obszarze lasy są wzorcowym ekosystemem tego typu.
Hektar lasów deszczowych strefy umiarkowanej na półwyspie Olimpic zawiera więcej biomasy niż jakikolwiek ekosystem na ziemi.
„Sekrety parków narodowych USA”, National Geographic
Lasy deszczowe w Parku Narodowym Olympic są imponujące. Rosną w nich potężne choiny, świerki sitkajskie oraz żywotniki olbrzymie. Niektóre drzewa osiągają nawet 100 m wysokości. Z każdej gałęzi zwisają girlandy porostów, które nadają drzewom trochę upiorny wygląd. Również leśne runo zasługuje na uwagę. Porasta je niezliczona ilość paproci, mchów i porostów, których kilkudziesięciocentymetrowy kożuch wypełnia każdy skrawek ziemi.
Jednak ani góry ani lasy parku Olympic nie zrobiły na mnie takiego wrażenia jak jego czwarta część. Według mnie najbardziej niesamowitym i klimatycznym fragmentem parku jest wąski pas pacyficznego wybrzeża, który swoją tajemniczością i surowością nie ma sobie równych. To 100 km malowniczej linii brzegowej, która – nie licząc Alaski i Hawajów – jest najdłuższym w USA odcinkiem dzikiego wybrzeża. Nie bez przyczyny plaże parku Narodowego Olympic uznawane są za jego symbol. Groźnie wyglądające, wystające z wody skały (tak zwane „stogi”) i setki tysięcy martwych, wytrawionych w morskiej wodzie pni buduje zarazem dramatyczną jak i romantyczna scenerię.
Jak dostać się do Parku Narodowego Olympic?
Do parku najwygodniej dojechać samochodem, korzystając z przeprawy promowej Seatlle – Bainbridge Island. Warto skorzystać z pierwszego kursu; jeśli niebo będzie bezchmurne, zobaczymy oszałamiający wschód słońca nad panoramą miasta (od przyjaciół z Seattle dowiedziałem się, że słynie ono z pierwszego na świecie Starbucksa i… wschodów słońca) – całe niebo rozświetla się wtedy feerią czerwieni i żółci. To naprawdę wyjątkowy widok. Uroku temu zjawisku dodaje fakt, że wszystko oglądamy z perspektywy Puget Sound, a kolory nieba odbijają się w tafli wody. Daleko na południowym wschodzie, na linii horyzontu, majaczy lodowa kopuła Mount Rainiera. To Seattle w pigułce.
Co warto zobaczyć w Parku Narodowym Olympic?
Wybierając się do Parku Narodowego Olympic, trzeba koniecznie odwiedzić klika miejsc, które są esencją opisanych wcześniej krajobrazów i pozwalają „zanurzyć się” w dzikiej, parkowej przyrodzie. Należy poświęcić im przynajmniej jeden dzień, choć – o ile to możliwe – warto przedłużyć pobyt na Półwyspie Olympic.
Po przypłynięciu do Bainbridge Island, ruszamy Olympic Highway (droga numer 101) na północny zachód do Port Angeles, gdzie zaczyna się Hurricane Ridge Road [48°05’51.9″N 123°25’32.3″W] – górska droga poprowadzona z wybrzeża wgłąb parku. Mimo serpentyn oraz sporej różnicy wysokości, można ją wygodnie pokonać samochodem osobowym. Już po przejechaniu kilku kilometrów Hurricane Ridge Road znika w lesie. W miarę nabierania wysokości na gałęziach drzew pojawia się coraz więcej charakterystycznych porostów, a otwierające się z przodu i z tyłu widoki coraz bardziej wprawiają w zachwyt. Na północy widać leżące w dole brzegi kanadyjskiej wyspy Vancouver oraz znajdujące się na niej góry, na południu pojawia się środek półwyspu Olympic z wystającym spod lodowca Mount Olympusem. Na drogę często wchodzą dzikie zwierzęta, dlatego trzeba zachować ostrożność.
Hurricane Ridge Road docieramy do Hurricane Ridge Visitor Center [47°58’09.7″N 123°29’54.7″W], punktu obserwacyjnego, znajdującego nieco poniżej Hurricane Hill (1755 m n.p.m.). To właśnie stąd roztacza się najpiękniejszy widok na dzikie obszary wewnątrz parku. W dole majaczą czeluście olbrzymich dolin, a opadające ku nim zbocza są niepokojąco strome. Warto spędzić w tym miejscu trochę czasu i wybrać się na spacer szlakiem Klahhange Ridge Trail [47°59’40.1″N 123°26’25.0″W], poprowadzonym malowniczą, porośniętą łubinem granią.
Powracając Hurricane Ridge Road do Port Angeles i skręcając w lewo, kontynuujemy jazdę „sto jedynką”, docierając do rzeki Sol Duc. W tym miejscu trzeba koniecznie wysiąść z samochodu i przespacerować się w górę doliny. Będzie to pierwsze spotkanie z prawdziwym lasem deszczowym (ten w sąsiedztwie Hurricane Ridge Road był zaledwie jego namiastką). Po kilkudziesięciu minutach dotrzemy do Sol Duc Falls [47°57’04.9″N 123°49’11.1″W] – malowniczej kaskady, otoczonej starymi, powyginanymi drzewami.
Choć drzewa w okolicy Sol Duc są wspaniałe, najbardziej imponujący las deszczowy znajduje się godzinę jazdy dalej, w dolinie rzeki Hoh. Spacer po nim zaczynamy w Hoh Rain Forest Visitor Center [47°51’37.9″N 123°56’05.5″W], niewielkiej ekspozycji prezentującej florę i faunę lasów deszczowych strefy umiarkowanej. Niemal natychmiast po wyjściu na szlak, zostajemy porażeni różnorodnością i rozmiarami rosnących obok drzew. Las w dolinie rzeki Hoh to typowy, północnoamerykański las deszczowy strefy umiarkowanej. Świerki sitkajskie, daglezje zielone, żywotniki i klony wielkolistne to tylko niektóre z gatunków drzew, jakie możemy tu oglądać. Przyznam, że przebywając w tym miejscu, czułem się dużo mniejszy, niż w czasie wędrówek po europejskich lasach. Było to moje pierwsze spotkanie z północnoamerykańską puszczą. Choć lasy deszczowe na Półwyspie Olympic nie są wcale największe w USA, wrażenie jakie na mnie wywarły było ogromne i pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo.
Wracając na Olympic Highway i kontynuując jazdę na zachód, szybko dotrzemy do brzegu Pacyfiku. W miejscu, w którym „sto jedynka” osiąga wybrzeże i skręca ostro na południe, znajduje się Ruby Beach [47°42’38.9″N 124°24’55.3″W] – symbol Parku Narodowego Olympic i jedna z najpiękniejszych plaż w USA. Chociaż niewiele ma wspólnego z plażami jakie znamy z egzotycznych wakacji, swoim surowym pięknem i groźnie wyglądającymi skałami wprawia w zadumę. Na Ruby Beach prawie zawsze jest sporo ludzi. Aby od nich odpocząć i kontemplować ocean w spokoju, warto zatrzymać się dwadzieścia kilometrów dalej, na Beach 2 [47°35’26.1″N 124°22’05.7″W]. Choć nie zobaczymy na niej skalnych ostańców, pół godziny w hamaku rozpiętym między wyrzuconymi na brzeg pniami i wsłuchiwanie się w szum fal będzie wspaniałym zakończeniem podróży po półwyspie Olympic.
Dlaczego warto zobaczyć Park Narodowy Olympic?
Gdybym miał w skrócie podsumować wizytę w Parku Narowym Olympic, skupiłbym się na jego różnorodności. Pierwszy raz w życiu byłem w parku narodowym, w którym były lodowce, plaże i lasy deszczowe. Chociaż Park Narodowy Olympic leży ponad 5 tys. od równika, ma w sobie coś egzotycznego. Nie wiem czy to zasługa porostów zwisających z gałęzi czy bliskości bezkresnego oceanu ale przebywając na Półwyspie Olympic, kilka razy poczułem się jakbym był na tropikalnej, oblewanej zimnym prądem morskim wyspie.
Park Narodowy Olympic to dzika tajemniczość. Jego wypełniony górami środek wydawał się niedostępny i nie zbadany. Podobnie jak ukryte w pacyficznej mgle wybrzeże oceanu. Cieszę się, że mogłem je oglądać właśnie w takiej scenerii. Mgła to podobno częsty gość nad brzegiem Pacyfiku. To właśnie ona sprawia, że w lasach padają deszcze, które dają życie gigantycznym drzewom. W ten sposób krąg się zamyka. Ocean, góry, mgła, drzewa – wszystko jest ze sobą połączone. Gdyby zabrakło choć jednego z tych elementów, Park Narodowy Olympic nie byłby tym, czy jest. I jak tu nie być wdzięcznym za takie cuda?
Mapa miejsc, które trzeba zobaczyć w Parku Narodowym Olympic:
Zobacz film z mojej podróży do Ameryki Północnej:
Własne spostrzeżenia uzupełniłem informacjami z przewodnika National Geographic „Sekrety parków narodowych USA”
Odkąd wspomniałeś o tym miejscu, bardzo, bardzo chcę go zobaczyć. To miejsce jest niesamowite, jestem zakochana w tych drzewach i muszę doświadczyć tych widoków i tej zieleni na własnej skórze. Olympic już jest na mojej excelowej liście miejsc 🙂 Ten tekst zostawiam sobie jako przewodnik nr 1 po tym miejscu 🙂
Pięknie się to prezentuje. W stanach byłem tylko na wschodnim wybrzeżu, więc oglądałem tylko miasta. Jak uda się kiedyś polecieć raz jeszcze to koniecznie parki narodowe 🙂