Z Chorwacją było mi nie po drodze. Jeśli już wybierałem się na południe, to zwykle do Włoch. Dlaczego? Bo jechali tam znajomi, bo było gdzie przenocować, bo pielgrzymka, bo beatyfikacja… Chorwację znałem tylko z opowiadań; każdy, kto był w tym kraju, mówił o malowniczych plażach, lazurowym morzu i przytulonych do niego miasteczkach. Słuchając tych wspomnień, utwierdzałem się w przekonaniu, że kiedyś i ja zobaczę wschodni brzeg Adriatyku.
Zdjęcie główne: Hrvoje_Photography / Unsplash
Okazją do odwiedzenia Chorwacji był rok 2020 i pandemia koronawirusa. Spośród wielu kierunków, kraj ten spełniał wszystkie podróżniczo-pandemiczne kryteria – miał otwarte granice, można było do niego dojechać samochodem (bez ryzyka, że po dotarciu na miejsce będzie trzeba spędzić dwa tygodnie w kwarantannie) i – co najważniejsze – było w nim mało turystów. Gdy więc moje pierwsze plany (Izrael i Alaska) nie wypaliły, urlop pozostawał niewykorzystany, a druga fala pandemii zawisła nad zbliżającym się październikiem, wspólnie z przyjacielem wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy na południe. Naszym celem była wyspa Brač i miasto Bol. Chociaż nie byliśmy pewni, czy uda nam się dotrzeć na miejsce (kilka dni wcześniej czytałem o wzmożonych kontrolach w tranzytowej Słowenii), po 10 godzinach jazdy i kilku postojach na rozprostowanie kości i zakup winiet, dotarliśmy na wybrzeże Morza Śródziemnego.
Adriatyk. Cel sam w sobie
Zwiedzając Włochy, koncentrujemy się głównie na miastach i znajdujących się w nich zabytkach. Włoskie morza – choć piękne – traktowane są jak dodatek. W przypadku Chorwacji Adriatyk jest celem samym w sobie; jadąc tam dosłownie czeka się na spotkanie z morzem, a dynamika z jaką „wkracza się” w śródziemnomorski krajobraz jeszcze bardziej to potęguje. Tak przynajmniej było we wrześniu.
Gdy tuż przed północą dotarliśmy do Adriatyku i otworzyliśmy drzwi samochodu, do środka wlało się świeże, śródziemnomorskie powietrze.
Krajobraz w czasie podróży do Chorwacji – nie licząc tuneli i estakad w Austrii i Słowenii – do złudzenia przypominał południową Polskę (kontynentalna część Chorwacji jest bardzo podobna do naszych Beskidów). O godzinie 22:30 byliśmy już tym trochę znużeni; postanowiliśmy wtedy, że zjedziemy z autostrady, dojedziemy do brzegu morza i jakoś dotrwamy do rana w samochodzie (na znalezienie noclegu było już za późno – próbowaliśmy). Resztę drogi do Splitu (z którego wypływał prom na wyspę Brač) mieliśmy pokonać następnego dnia, wzdłuż brzegu morza.
W okolicy miejscowości Žuta Lokva zjechaliśmy na krętą drogę. Choć według mapy od morza dzieliło nas 20 km, nic nie wskazywało na to, że za chwilę zobaczymy Adriatyk – wzgórza, roślinność, wszystko to, co znajdowało się w zasięgu świateł, wcale nie było śródziemnomorskie. Po kilkunastu minutach wjechaliśmy w góry i wtedy nastąpiła ogromna zmiana. Nagle wokół drogi wyrosły pinie i opuncje, a w dole – po drugiej stronie gór – zapaliły się światła przytulonego do morza miasta Senj. Gdy tuż przed północą dotarliśmy do niego i otworzyliśmy drzwi samochodu, do środka wlało się świeże, śródziemnomorskie powietrze. Byliśmy na wybrzeżu Adriatyku.
Chociaż jechaliśmy samochodem, tak nagła zmiana krajobrazu bardziej przypominała lot samolotem (godzinę temu wokół dominował krajobraz kontynentalny). Po raz kolejny w życiu dotarło do mnie, jak potężną barierą są góry.
Następnego dnia – wypoczęci i bez pośpiechu – ruszyliśmy na południe. Mijane po drodze miasteczka budziły się do życia; po lewej stronie wznosiły się góry, po prawej – kilkadziesiąt metrów niżej – fale Adriatyku uderzały o skalisty brzeg. Do Bolu dotarliśmy wczesnym popołudniem.
Złoty Róg. Symbol Adriatyku
Bol położony jest w pobliżu jedynego w swoim rodzaju cudu natury, uchodzącego za unikatowe zjawisko w skali świata. To Złoty Róg – otoczony lazurową wodą cypel, często pojawiający się w rankingach najpiękniejszych plaż Europy. Uznawany jest on również za symbol Adriatyku.
Muszę przyznać, że przebywanie w takim miejscu niemal w samotności to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.
Chorwacja zachwyca naturalnymi wspaniałościami na granicy lądu i morza, a Złoty Róg jest ich esencją. Ma on kształt ustawionego prostopadle do lini brzegowej niewielkiego półwyspu, który – w zależności od pory roku i stanu morza – zmienia swój kształt i długość. Bliżej brzegu – w miejscu, w którym jest on najszerszy – rośnie sosnowy las; pozostała część usypana jest z białego żwiru, który w wodzie zmienia kolor – od lazurowego po granatowy. Aby w pełni poczuć klimat tego miejsca, warto odwiedzić je, gdy nie ma na nim tłumów turystów. Nie jest to jednak proste, ponieważ Złoty Róg w sezonie pęka w szwach. Chyba, że jest pandemia. Gdy przyjechaliśmy do Bolu i jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się na plażę, znajdowało się na niej zaledwie kilka osób. Podobnie było w następnych dniach. Muszę przyznać, że przebywanie w takim miejscu niemal w samotności to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.
Raj dla freediverów
Obserwując morze, nie mogłem oprzeć się pokusie sprawdzenia, co znajduje się pod jego lazurową powierzchnią. Chorwacja to doskonałe miejsce do uprawiania freedivingu; morze jest bardzo przejrzyste, a jego głębokość przy brzegu wynosi dokładnie tyle, by „na jednym oddechu” dopłynąć do dna i spędzić tam trochę czasu.
Wybierając się do Chorwacji po prostu nie można zapomnieć o masce i płetwach. Pod wodą jest co oglądać – chociaż w Adriatyku nie ma raf koralowych, kolory ryb i kształty żyjących w nim stworzeń są znacznie bardziej zjawiskowe, niż w innych zbiornikach na tej szerokości geograficznej. Dodatkową zaletą chorwackiego morza jest biały kolor dna i przybrzeżnych skał; odbite od nich promienie słońca napełniają toń lazurem i błękitem. To naprawdę piękny widok, szczególnie gdy słońce jest wysoko, a jego promienie intensywnie przebijają się przez powierzchnię wody.
Dom zamieniony w miasto
O tym, że na pewno wrócimy do Splitu, zdecydowaliśmy już pierwszego dnia, gdy wsiadaliśmy w tym mieście na prom. Odpływając na wyspę Brač i oglądając panoramę Splitu, tylko utwierdziliśmy się w tej decyzji. Wróciliśmy do niego trzy dni później.
Split to jedno z najbardziej interesujących miast w basenie Morza Śródziemnego. Docenią je wszyscy, którzy lubią klimat metropolii zbudowanych na starożytnych fundamentach. Miejscem, w którym ślady odległej przeszłości odnajdą nawet niewtajemniczeni jest bez wątpienia pałac Dioklecjana.
Jeśli chcielibyście zamieszkać w budynku, którego ściany – bądź ich fragmenty – pochodzą III wieku po Chrystusie, centrum Splitu jest doskonałą lokalizacją.
Choć miejsce to z pałacem ma dziś niewiele wspólnego – tworzy je gęsto zabudowane centrum miasta – pełne jest jego pozostałości. Wyobraźmy sobie prostokątną konstrukcję (215 na 175 metrów), którą tworzą grube mury – to ściany dawnej budowli (znaczna ich część jest do dzisiaj zachowana). W środku jednak – zamiast pałacu – znajdują się kościoły, restauracje, kawiarnie, mieszkania, place i gęsta sieć ulic tak wąskich, że rozkładając ramiona można dotknąć dłońmi ścian budynków. Wszystko to zbudowane jest z oryginalnych fragmentów dawnej budowli. Starożytne ślady widoczne są w tym miejscu dosłownie na każdym kroku. Mnie urzekło podziemne wejście do kompleksu, w którym – poza posadzką – nic nie zmieniło się od wieków. Jeśli chcielibyście zamieszkać w budynku, którego ściany – bądź ich fragmenty – pochodzą III wieku po Chrystusie, centrum Splitu jest doskonałą lokalizacją.
A co na to Dioklecjan? Cesarz, który był doskonałym przywódcą rzymskiej armii ale i jednym z największych wrogów chrześcijan, pewnie nie kryłby swojego niezadowolenia, widząc, jak na przestrzeni wieków zmienił się jego „dom”. To paradoks, że w miejscu dawnego mauzoleum Dioklecjana, który oparł swoją władzę na rzymskim politeizmie, usunął z armii chrześcijan, a następnie rozpoczął ich krwawe prześladowanie, stanęła katedra pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
W Splicie można korzystać ze wszystkich zalet starożytnego, śródziemnomorskiego miasta – spacerować wsród zabytków, pić aromatyczne espresso, czuć słodki zapach kwiatów, rozkoszować się smakiem owoców morza i znakomitych win. Przebywając w Splicie, trudno czasem połapać się, po której stronie Adriatyku jesteśmy.
„Slow life” na wyspie Brač
Brač to jedna z największych wysp Chorwacji. To właśnie z jej kamieniołomów wydobywany był marmur, wykorzystany do budowy wspomnianego pałacu Dioklecjana oraz… Białego Domu w Waszyngtonie.
O tym, że w Chorwacji życie toczy się leniwie, ja i mój przyjaciel mieliśmy okazję przekonać się już w czasie pierwszego dnia spędzonego w tym kraju, kiedy w drodze na południe zatrzymaliśmy się na śniadanie w małej miejscowości nad Adriatykiem. Naszą uwagę zwrócił… elektryk, który w roboczym stroju popalał papierosa i odpoczywał w pozycji nie wskazującej na to, by za chwilę miał zacząć pracę. To się nazywa „slow life”. W Bolu jednak doświadczyliśmy go w całej pełni.
Bol to najstarsze miasto na wyspie Brač. Położone jest u podnóża Vidovej Góry – najwyższego szczytu adriatyckich wysp. Szczyt ten wznosi na wysokość 779 m n.p.m., a roztaczający się z niego widok zapiera dech. Do największych atrakcji miasta – poza wspomnianym wcześniej Złotym Rogiem – należy dominikański klasztor z XV wieku oraz malownicze nabrzeże, pełne restauracji i przytulnych kawiarni.
Życie w Bolu toczy się powoli. Podobnie jak we Włoszech, mieszkańcy tego miasta spędzają sporo czasu na piciu porannej kawy, rozmowach i – co najważniejsze – nie śpieszeniu się. Spacerują, kontemplują, żyją… Na kawiarnianych krzesłach i piecach służących do pieczenia pizzy odpoczywają leniwe koty, a w oświetlonym promieniami zachodzącego słońca porcie kołyszą się zacumowane łodzie. Wiem, jak zabrzmi to zdanie, ale biorę za nie pełną odpowiedzialność – dla kolacji (spaghetti z sosem truflowym) i lampki wybornego wina w takiej atmosferze naprawdę warto odwiedzić Chorwację.
Pożegnanie lata
Wrześniowa Chorwacja była najbardziej leniwym spośród wszystkich doświadczeń 2020 roku; proporcje odpoczynku i zwiedzania nieproporcjonalnie przechyliły się na korzyść tego pierwszego. Muszę jednak przyznać, że był to bardzo dobry wybór – idealnie wpisał się w atmosferę roku, który „zmusił” nas wszystkich do zwolnienia tempa.
Nie czuję się ekspertem od Chorwacji. Kraj ten jest zbyt rozległy i różnorodny, by poznać go w tydzień. W przyszłości na pewno będę chciał do niego wrócić – Jeziora Plitwickie i Krka wciąż czekają.
Pod koniec września przez całą Chorwację przeszły gwałtowne burze. Wyładowania przez wiele godzin rozświetlały nocne niebo, a ulewne deszcze skłoniły właścicieli kawiarnii i restauracji do zamknięcia „ogródków” na świeżym powietrzu. Z przyjacielem załapaliśmy się na ostatnie dni letniej pogody; gdy wyjeżdżaliśmy do Polski, nad Adriatykiem rozpoczynała się pora deszczowa, zwiastująca w klimacie śródziemnomorskim nadejście jesieni. Kolejny raz okazało się, że to, co spontaniczne nie jest wcale takie złe; chociaż plany na 2020 rok były inne, wyjazd do Chorwacji okazał się strzałem w dziesiątkę. To był bardzo dobry czas.
Zobacz film z mojej podróży do Chorwacji:
W takiej Chorwacji, jaką tutaj pokazałeś, można się zakochać. Spojrzenie na nią nie przez pryzmat „bo popularna”, ale „bo piękna” od razu mnie chwyciło. Dzięki 🙂
Dla mnie Chorwacja to przede wszystkim żagle. Żeglowanie wzdłuż tamtejszego wybrzeża i zatrzymywanie się w najciekawszych miejscach… To był dla mnie najlepszy sposób, by poznać ten kraj 🙂
Jestem totalnie, obłędnie zakochana w Twoich opisach. Nawet jeśli to o czym piszesz nie jest dla mnie nowinką, to pochłaniam wszystko jak dobrą ksiażkę 🙂
ha,ha… to my akurat od Chorwacji zaczynaliśmy nasze przygody podróżnicze …… jeszcze w cudownych czasach kiedy nie było prawie żadnych turystów ( zaraz po wojnie). Nie wolno było wtedy zatrzymywać się nigdzie, bo wszystko było jeszcze zaminowane a budynki ostrzelane …… ale to było równocześnie najcudowniejsze czasy tego regionu – takie prawdziwe, naturalne, niezniszczone żadną komercją ……. kiedy wróciliśmy tam po ponad 20 latach byłam zniesmaczona – to juz nie była nasza Chorwacja
W zeszłe wakacje chyba cała Polska była w Chorwacji 😀
Ja się wyłamałem, ale mam nadzieję, że kiedyś się uda tę Chorwację odwiedzić
Po przeczytaniu od razu chce się człowiek pakować i tam jechać 🙂