To nie zbieg okoliczności, że polskie słowo „niebo” odnosi się zarówno do raju, jak również do przestrzeni „nad naszymi głowami” – niezbadanego wszechświata, o którym wciąż tak mało wiemy. Znamy niby pierwiastki, z których się składa, rozumiemy podstawowe procesy w nim zachodzące, mamy nawet kilka teorii związanych z jego powstaniem, a jednak wszechświat wciąż nas przerasta. Z niebem-naszym przyszłym domem jest podobnie.
Niedawno (14 kwietnia) obchodziliśmy Dzień Gapienia się w Niebo. Choć jest to „święto” głównie astronomów i astrofizyków, mi w związku z nim nasuwają się zupełnie inne skojarzenia. Lubię patrzeć w niebo w nocy, gdy rozświetlają je gwiazdy, ale też w dzień, kiedy piętrzą się na nim burzowe chmury. Lubię, gdy niebo jest wysokie, przestrzenne i gdy dużo się na nim dzieje. Jak w czasie jazdy samochodem przez amerykańskie Wielkie Równiny, kiedy poranny pożar prerii zabarwił świat na pomarańczowo, wypiętrzające się od wczesnego popołudnia cumulusy przyniosły gwałtowną nawałnicę z gradem, a zachodzące wieczorem słońce rozświetliło horyzont feerią czerwieni. Ani trochę nie dziwię się psychologom, którzy twierdzą, że „patrzenie w niebo polepsza jakość życia”, zwiększając „poczucie szczęścia i zadowolenia”. Ale „niebo” to coś znacznie więcej, niż astrofizyczna przestrzeń wokół nas i z chrześcijańskiej perspektywy Dzień Gapienia się w Niebo może być „świętem” każdego, kto wierzy, że nasze życie nie kończy się w chwili śmierci. Czym zatem jest niebo?
Gdy byłem dzieckiem, zobaczyłem w telewizji fragment czarnobiałego polskiego filmu, w którym niebo było monotonną przestrzenią pełną jakby zahipnotyzowanych postaci, trzymających w rękach lilie i powtarzających z błędnym wzrokiem: „Jaki jestem szczęśliwy”. Pięć minut tego filmu wystarczyło, żeby zohydzić mi niebo, podobnie jak stało się to w przypadku Piotrusia, bohatera filmu, który na wieść o tym, że za karę trafi jednak do piekła, powiedział: „Ale fajnie!”. Wiem, że to tylko film, ale obawiam się, że właśnie taką albo podobną wizję nieba może mieć wiele osób. Jak naprawdę wygląda niebo, nie wiemy. Ale nie oznacza to, że nie możemy od czasu do czasu uruchomić naszej wyobraźni i – opierając się na Piśmie Świętym, Katechizmie Kościoła Katolickiego i naszej intuicji – pomyśleć (a może pomarzyć) o tym, co jest ostatecznym celem każdej osoby wierzącej w Chrystusa.
Zacznijmy od tego, co na temat nieba mówi Pismo Święte i Katechizm Kościoła Katolickiego. Chyba każdy z nas kojarzy fragment z Pierwszego Listu do Koryntian, mówiący o tym, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). W Katechizmie Kościoła Katolickiego z kolei czytamy, że niebo to „doskonałe życie z Trójcą Świętą” i że jest ono „celem ostatecznym i spełnieniem najgłębszych dążeń człowieka, stanem najwyższego i ostatecznego szczęścia” (KKK 1024). Katechizm dodaje, że niebo „przekracza wszelkie możliwości naszego zrozumienia i wyobrażenia”, a Pismo Święte mówi o nim w obrazach: „życie, światło, pokój, uczta weselna, wino królestwa, dom Ojca, niebieskie Jeruzalem, raj…” (KKK 1027).
W refleksji na temat pośmiertnej rzeczywistości, w której – jak głęboko wierzę – kiedyś wszyscy się znajdziemy, bardzo pomagają mi fragmenty Ewangelii dotyczące zmartwychwstałego Chrystusa, który w czasie spotkań z apostołami jest jakby odmieniony, jego ciało zachowuje się inaczej, pojawia się i znika, a mimo to uczniowie mogą go dotknąć. W dodatku Jezus je z nimi posiłki! Oto przykłady. W czasie spotkania z Chrystusem w Jerozolimie, uczniom na początku wydawało się, że widzą ducha. Dopiero gdy Mistrz poprosił ich, by dotknęli Jego ciała, by spojrzeli na Jego rany, zaczęło do nich docierać, że stoi przed Nimi zmartwychwstały Jezus. Dalej czytamy: „Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?». Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec nich” (Łk 24,37-43). W tym samym rozdziale czytamy, że uczniowie zmierzający wcześniej do Eamus, nie poznali od razu Jezusa, choć spędzili z Nim dobrych parę godzin (Łk 24, 13-35). W Ewangelii według świętego Jana mamy z kolei piękny fragment opisujący spotkanie apostołów z Jezusem nad Jeziorem Tyberiadzkim. Uczniowie, którzy bezskutecznie próbowali łowić ryby, również na początku nie poznali Zbawiciela. Dopiero, gdy zarzucili sieć na prośbę tajemniczego mężczyzny na brzegu, napełniła się ona rybami. Wtedy nie mieli już wątpliwości. Podobnie jak poprzednio, zjedli z Jezusem posiłek. (J 21,1-14).
W tych fragmentach kluczowe są dwie kwestie. Pierwsza z nich dotyczy tego, że uczniowie nie od razu rozpoznali Jezusa. Być może było to spowodowane konsternacją i przekonaniem, że skoro ich Mistrz jeszcze niedawno został okrutnie zabity i pogrzebany, najzwyczajniej w świecie nie ma prawa teraz z nimi rozmawiać. To musiał być szok! Ale równie dobrze mogło to wynikać z faktu, że apostołowie po raz pierwszy mieli do czynienia z ciałem zmartwychwstałym, czyli takim, jakie każdy z nas „otrzyma” na końcu czasu (tak, wierzę, że po naszym zmartwychwstaniu nie będziemy mieć nadwagi, kompleksów i chorób, a osoby, które teraz jeżdżą na wózkach inwalidzkich, będą biegać i skakać z radości!). Druga kwestia to świadectwa spożytych wspólnie posiłków. Oznaczają one, że zmartwychwstałe ciało może przyjmować pokarm, a być może nawet odczuwać głód. W tym kontekście słowa z Księgi Izajasza o uczcie z „najpożywniejszego mięsa” i „najwyborniejszych win” – nawet jeśli są tylko metaforą – nabierają zupełnie nowego znaczenia. Jedna i druga kwestia – choć to wyłącznie intuicja – pokazuje pewien trop, którym można podążyć.
Ksiądz Grzegorz Strzelczyk, duszpasterz i wybitny teolog, który jako naukowiec wie na temat życia po śmierci więcej niż ja, powiedział tak: „Po drugiej stronie jest materia! Inna niż ta, którą mamy teraz. Ciała również będą ciut inne niż teraz. Ale istnieje ciągłość między tym światem a tamtym. Tyle że Pan Bóg przeniesie go do wersji 2.0. Podciągniętej, ulepszonej”. To tak naprawdę najbardziej rewolucyjna wypowiedź dotycząca nieba, którą w ostatnich latach usłyszałem. Jestem wdzięczny księdzu Strzelczykowi za te słowa. Dla kogoś, kto lubi ten świat, jego krajobrazy, różnorodność i piękno, kto odnajduje w tym wszystkim ślady Stwórcy, to bardzo dobra wiadomość!
Tym samym tropem poszedł Marcin Jakimowicz, który już dobrych parę lat temu opublikował na łamach Gościa Niedzielnego artykuł pod tytułem „Wersja 2.0”. „Parujące jeziora widziane z pędzącego pociągu, krzyk mew w Sasinie, placki z cukinii w Rydzewie. To wszystko będzie powtórzone?” – napisał publicysta i zaczął wymieniać: „Weselne pary wirujące o północy na rynku rumuńskiego miasteczka”, „Zimny wiatr rozdzierający chmury i smagający nasze twarze na szczycie latarni morskiej Stilo”, „Wielka Racza, Ochodzita i przyprószone śniegiem Tatry obserwowane z hamaku w Istebnej”, „Żaby przekrzykujące się na nabożeństwie majowym w oblanej jeziorem Studzienicznej”… To tylko niektóre z przywołanych przez niego „impresji”. Każdy z nas mógłby ich wymienić setki! Najbardziej zaskakująca jest jednak konkluzja: „Skoro na tym »gorszym ze światów« Bóg stworzył takie zapierające dech w piersiach »okoliczności przyrody«, czy w niebie nie miałby ich powtórzyć? W wersji ulepszonej, odartej ze zła? To jedynie intuicja. Ale – wierzę – prawdziwa”.
W filmie Andrzeja Jakimowskiego „Zmruż oczy” z 2003 roku Jasiek (kiedyś nauczyciel, obecnie stróż rozpadającego się PGR na Suwalszczyźnie) mówi na pożegnanie „Małej” (dawnej uczennicy, która uciekła od przemocowych rodziców), jak „zatrzymać” czas i już na zawsze „zabrać” ze sobą najlepsze wspomnienia. Wierzę, że Bóg w swojej nieskończonej i przekraczającej każdą ludzką oznakę geniuszu mocy, zna sposób, by ten świat – z całym jego pięknem i dobrem, które są w nim zawarte, z tak wielkim bogactwem ludzkich wspomnień – przenieść do wersji 2.0, „nowego nieba” i „nowej ziemi”, o których czytamy w Apokalipsie świętego Jana (Ap 21,1). Tam nie tylko odżyją wszystkie nasze najpiękniejsze wspomnienia, ale będziemy je przeżywać wspólnie z Ojcem, w przygotowanym przez Niego domu. Będziemy z Nim złączeni w szczęśliwym aż do granic poznania i nieskończonym „tu i teraz”.
Nie chcę myśleć o niebie w kategoriach nagrody za dobre sprawowanie. Wierzę, że Królestwo Boże jest pośród nas, a ofiara Jezusa Chrystusa – ostateczna. Wierzę, że już na tym świecie (wersja 1.0) jesteśmy zaproszeni do komunii z Bogiem, przyjmowania Jego miłości i odpowiadania na nią. Niemniej rzeczywistość wokół nas – z pięknem i dobrem, o których wspomniałem wcześniej – jest daleka od doskonałości. Wojny, choroby, niesprawiedliwość, cierpienie… Wszystko to jest konsekwencją grzechu pierworodnego, ludzi, którzy nas zranili (a których zranił ktoś wcześniej), takich a nie innych doświadczeń a także naszych osobistych grzechów. Dlatego pójście za Chrystusem, przynajmniej dopóki nie złączymy się z Nim po śmierci, będzie wiązało się z wybieraniem drogi pod prąd, niesieniem swojego krzyża i niestety cierpieniem. Świat nigdy tego nie zrozumie i będzie zachęcał nas, by odpuścić. Chcę jednak wierzyć, że chwilowe niedogodności są niczym w porównaniu z niekończącym się szczęściem w niebie.
To nie zbieg okoliczności, że polskie słowo „niebo” odnosi się zarówno do raju, jak również do przestrzeni „nad naszymi głowami” – niezbadanego wszechświata, o którym wciąż tak mało wiemy. Znamy niby pierwiastki, z których się składa, rozumiemy podstawowe procesy w nim zachodzące, mamy nawet kilka teorii związanych z jego powstaniem, a jednak wszechświat wciąż nas przerasta. Z niebem-naszym przyszłym domem jest podobnie. Nawet gdybyśmy przeczytali wszystko, co zostało już o nim napisane i skończyli teologię na najlepszym uniwersytecie, świat 2.0 i tak nas zaskoczy.
I na koniec. Gdy patrzymy w niebo, stańmy się jak dzieci, które zachwycają się kształtem chmur, dynamiką pogody, pięknem zachodów słońca i Drogi Mlecznej. Tak jak one wyzbądźmy się uprzedzeń, braku ufności i rutyny. Wiem, że dzieciom przychodzi to łatwiej, ale warto spróbować, bo Jezus powiedział: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,3). Pamiętajmy o tym, bo być może łatwiej będzie nam kiedyś paść w ramiona kochającego Ojca.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu DEON.pl
Tak bardzo chciałabym żeby właśnie tak było przedstawiane nam NIEBO od dzieciństwa, od pierwszych lekcji religii. Ta wizja, ten obraz jest mi tak bliski – jestem niesamowicie wzruszona ze ktoś potrafił to tak ubrać w słowa. Twoja wrażliwość poraża Piotrze. Inspirujesz . Dziękuje za ten artykuł ❤️