D

Dziękuję. Alaska poczeka

Kończy się rok, który był czasem zamknięcia, niezrealizowanych planów i trudnych doświadczeń; wiele osób życzy sobie i innym, by rok 2021 był lepszy. Nie jestem wyjątkiem, też doświadczyłem skutków pandemii – izolacji, nieplanowanej przeprowadzki, odłożenia na nieokreślone kiedyś podróżniczych planów. Ale mimo to chciałbym podsumować rok 2020 z wdzięcznością. Dlaczego? Bo chociaż było w nim wiele trudnych momentów, wydarzyło się też wiele dobra. I wiele się nauczyłem.

Zdjęcie główne: Anna Tremewan / Unsplash

Na początku 2020 roku mieszkałem w Krakowie. Wynajmowałem pokój, pracowałem, chodziłem do kina, na termy, basen, ćwiczyłem nurkowanie i spotykałem się ze znajomymi w Starym Porcie. W lutym pierwszy raz w życiu spróbowałem morsowania, a w marcu – wspólnie ze znajomymi – wybrałem się na Węgry, żeby skosztować wina, zjeść bogracz i zażyć kąpieli w podziemnych cieplicach. Rok 2020 zapowiadał się nieźle – w maju miałem lecieć do Izraela (kupiłem już bilety), a latem – na Alaskę. Niestety, jak się później okazało, wyjazd na Węgry był ostatnim momentem, w którym można było pojechać za granicę – dokładnie tydzień później wprowadzono pierwsze obostrzenia; był to początek wiosennego lockdownu.

Nagle wszystko zwolniło. Zamknięto kina, baseny i restauracje; po pięciu latach stacjonarnej pracy zacząłem pracować zdalnie. Wiosna, która zwykle kojarzy się z wolnością i nowym początkiem, okazała się pełna ograniczeń. I wtedy – wśród coraz bardziej surowych restrykcji (a może dzięki nim) – okazało się, że nie jest tak źle… Mam więcej czasu dla siebie, jestem bardziej wypoczęty, kręgosłup mniej boli, a energię, którą do tej pory traciłem na przemieszczanie się po Krakowie i zakupy, mogę spożytkować w inny sposób; po pracy zacząłem więcej pisać i domykać niedokończone sprawy, a wieczorami wsiadałem na rower i wyjeżdżałem za miasto. Odkryłem wtedy, jak wielką przyjemność sprawia mi jazda na rowerze – wśród upajających zapachów wiosennych kwiatów i pod rozgwieżdżonym niebem; przejechanie 30 kilometrów w jeden wieczór – coś, co jeszcze niedawno było niemożliwe – stało się nową formą spędzania czasu.

Kolejną zmianę przyniósł wypadający w Wielkanoc szczyt lockdownu i nowe obostrzenia, w tym zamknięcie parków i lasów. Chociaż wieczorne wycieczki rowerowe przestały być możliwe, pojawiła się nowa okazja do wdzięczności. W czasie Triduum Paschalnego, gdy wiele osób było zmuszonych do przeżywania liturgii w domach, znajomy ksiądz poprosił mnie o pomoc w prowadzeniu transmisji on-line; dzięki temu mogłem fizycznie być obecny na liturgii. Nigdy nie zapomnę wyjątkowej atmosfery i widoku pustego kościoła, który w normalnych okolicznościach pękałby w szwach. Tym razem wypełniony był promieniami zachodzącego słońca i obecnością Tego, który dzięki transmisji on-line chciał być bliżej ludzi zamkniętych w domach.

Chociaż po Wielkanocy poluzowano restrykcje, nadal pracowałem zdalnie. Zdecydowałem wtedy o wyprowadzeniu się z Krakowa i powrocie do domu rodzinnego; chciałem w ten sposób zaoszczędzić pieniądze, które wydawałem na wynajem pokoju. Nie była to łatwa decyzja – kiedy pięć lat temu decydowałem się na zamieszkanie w Krakowie, nie chciałem już nigdy wracać do rodzinnego domu. Jak się okazało, stało się inaczej. Jednak nawet ta decyzja przyniosła pozytywne skutki – zacząłem więcej czasu spędzać na łonie natury i wśród ukochanych gór, a dzięki książce Franza Jalica SJ wszedłem na ścieżkę kontemplacji, którą staram się praktykować do dzisiaj – bez pośpiechu, w wolności. Bardzo polubiłem spacery po szczycie Paproci, góry z pięknym widokiem na Beskid Wyspowy, Gorce i Tatry. W ciągu ostatniego roku byłem na niej kilkadziesiąt razy.

W roku 2020, wbrew czarnym scenariuszom i restrykcjom, udało mi się podróżniczo zaszaleć (przed koronawirusem nie nazwałbym tego szaleństwem ale teraz żyjemy w innej rzeczywistości). Na przełomie czerwca i lipca, wspólnie z przyjacielem, wybraliśmy się na Suwalszczyznę i popłynęliśmy kajakiem Czarną Hańczą. Następnie przez Białystok, Narew i Białowieżę dotarliśmy do Roztocza. We wrześniu natomiast wyruszyliśmy samochodem do Chorwacji (jechaliśmy na południe nie wiedząc, czy uda nam się dotrzeć do celu). Zarówno polska, jak i chorwacka część urlopu okazała się pandemicznym strzałem w dziesiątkę – nie dość, że odwiedziliśmy miejsca, w których jeszcze nas nie było, to dzięki spokojnemu tempu zwiedzania i niewielkiej ilości turystów, odpoczęliśmy jak nigdy.

Nie zabrakło również wyjść w góry; w 2020 roku udało mi się odwiedzić Bieszczady, Tatry i Beskid Niski, a także pospacerować po szlakach Beskidu Wyspowego. Nie mogę nie wspomnieć o urodzinowym przejściu z Kasprowego Wierchu na Kopę Kondracką, niezwykłej Mszy odprawionej na Popowej Polanie a także listopadowym wejściu na Szpiglasowy Wierch.

Koniec roku to dla mnie czas zmian na blogu i przyswajania wiedzy o SEO. Dzięki kilkunastu godzinom spędzonym na doszkalaniu się w tej dziedzinie i „dłubaniu” w nowym szablonie, może nie stałem się ekspertem w pozycjonowaniu, ale dałem mojej stronie trochę świeżości i – jak sądzę – poprawiłem ergonomię jej użytkowania. Oprócz tego przeprowadziłem sporo zmian „pod maską” – przeniosłem dane i domenę z serwerów WordPressa w inne, tańsze w eksploatacji miejsca, zyskując nową funkcjonalność.

W roku 2020 opublikowałem na „Mapie bezdroży” 18 wpisów, w tym dwa z filmami wideo. Może nie jest tego imponująco dużo ale i tak cieszę się z tego, co udało mi się dokonać.


W tym miejscu mógłbym postawić kropkę. Czułbym jednak, że nie wyczerpałem tematu, a tekst, który napisałem jest niczym innym jak niewiele wnoszącą przechwałą i równie dobrze mógłbym go opublikować w prywatnych notatkach. Kończący się rok zasługuje na to, by napisać o nim więcej. Tym bardziej, że będzie on (a nawet już jest) rokiem oddzielającym dwie rzeczywistości – przed koronawirusem i po nim.

Czego nauczył mnie rok 2020?

Świat jest bardziej kruchy, niż sądziłem. Przyzwyczaiłem się do rzeczywistości, która – mogłoby się wydawać – jest nie do ruszenia. Z jakiegoś powodu wierzyłem (i myślę, że wiele osób miało podobnie), że wojny, kataklizmy, epidemie i zmiany ustrojowe co prawda zdarzają się na świecie ale nie dotyczą i nigdy nie będą dotyczyć mnie. Teraz widzę, jak naiwne było to myślenie.

Nie ma powodów, by przywiązywać się do planów. Życie pisze własne scenariusze, a mój wpływ na rzeczywistość jest ograniczony. Mogę co prawda podejmować decyzje dotyczące mojego tu i teraz ale ostatnie słowo i tak nie należy do mnie.

Najważniejsze są relacje. W tym roku zmarła osoba, która darzyła mnie sympatią, a z którą ja nie utrzymywałem kontaktu. Życie jest kruche, a relacje – ważne; rok 2020 pokazał mi to bardzo dobitnie.

Zawsze są powody do wdzięczności. Nawet jeśli nie posiadam własnego mieszkania, mam dach nad głową; kiedy nie wypala plan A, pojawia się plan B, który też jest dobry. Wdzięczność pozwala mi dostrzec, że „nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje”.

Warto zwolnić. O tym co prawda wiedziałem już wcześniej, ale rok 2020 pozwolił mi tego pełniej doświadczyć (mimo, że stało się to trochę na siłę).

Trzeba cieszyć się małymi rzeczami. To one pomagają przetrwać trudne momenty i sprawiają, że świat nabiera barw.

Nie ma sensu budować wokół siebie idealnego świata. Innymi słowy, warto sobie pozwolić na niedoskonałość. Idealne konstrukcje, nawet jeśli istnieją, trwają bardzo krótko. W świecie zawsze istniał chaos. Warto przywitać go w życiu, zanim pojawi się w nim sam jako niechciany i nieproszony gość.

Myśląc o kończącym się roku, czuję wdzięczność – za cieszę, bezkres nieba, zapach wilgotnej ziemi, promienie słońca wypełniające wnętrze kościoła w Wielki Piątek… Dzisiaj (31 grudnia) stwierdzam, że rok 2020 nie był taki zły. Wystarczyło trochę zwolnić, aby dostrzec to, co w „normalnej”, niepandemicznej codzienności umknęłyby niezauważone. Nie mam pojęcia, jaki będzie kolejny rok… Nie wiem, czy będzie „lepszy” czy „gorszy” od 2020. Chcę jednak wierzyć w to, że 31 grudnia 2021 nadal będę czuł wdzięczność.

CategoriesLifestyle
Piotr Kosiarski

Kiedyś pracowałem jako pilot wycieczek, dziś jestem dziennikarzem, a moją największą pasją jest podróżowanie. To ono sprawia mi frajdę i mobilizuje do pisania. Uważam, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Moim ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko „w górę” od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast wolę naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu.

  1. Magda says:

    Pięknie powiedziane. Zgadzam się, że ten rok mimo tych wszystkich trudów przyniósł wiele dobra. Ja szczególnie zauważam, że był to dla mnie czas uczenia się bycia TU i TERAZ i zaufania w tej chwili obecnej. I mocno podpisuję się po tym zdaniem, że zawsze są powody do wdzięczności. 🙂
    Wszystkiego dobrego na Nowy Rok 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *