S

Spitsbergen. Życie na końcu świata

„Tam wszystko jest na swoim miejscu; fascynujące piękno dzikiego, pustego regionu. Jeśli jestem w domu, zaczynam do tego tęsknić” – o życiu i pracy na końcu świata opowiada polarnik Piotr Dolnicki.

Zdjęcie główne: Patrick Schneider / Unsplash

Piotr Kosiarski: A więc pasja…

Piotr Dolnicki: Moją pasją była geografia. Interesowały mnie również góry – dużo po nich chodziłem. Każdą wolną chwilę spędzałem w górach, wydając w nich każde zarobione pieniądze. Później udało mi się studiować i pracować w obrębie geografii, kiedyś w turystyce i w szkole, teraz na uczelni i oczywiście na Spitsbergenie. To mój życiowy sukces.

Spitsbergen. Tam stacja polarna. Trochę praca, trochę dom.

Stacja Polarna to przede wszystkim instytucja naukowa, gdzie prowadzi się badania naukowe. Owszem, specyficzna, bo to połączenie pracy w Polskiej Akademii Nauk z domem, w którym się mieszka, który trzeba utrzymać i który daje schronienie.

Dom na końcu świata?

Polska Stacja Polarna im. Stanisława Siedleckiego w Hornsundzie położona jest w południowej części Spitsbergenu, nad Zatoką Białego Niedźwiedzia. Najbliższe miasto – Longyearbyen znajduje się sto kilkadziesiąt kilometrów na północ, w centralnej części wyspy. Niestety, ta odległość jest w niektórych porach roku nie do pokonania. Kiedy jest ciemno, kiedy fiordy są niezamarznięte, a szczeliny w lodowcach otwarte, przejazd skuterem jest niemożliwy. Statki pływają tylko w sezonie. Jedyną, pewną drogą komunikacji jest helikopter, który wzywany jest tylko w sytuacjach alarmowych.

Pracownicy stacji są skazani na siebie…

Dziesięć osób. Obstawa konkretnych stanowisk jest jednak bardzo mocno związana z rozwojem technologii. Często zdarza się, że jakiś etat przestaje istnieć, a na jego miejsce pojawia się inny. Przykładem takiej zamiany może być np. etat operatora radia. Kiedyś łączność radiowa była rzeczą bardzo skomplikowaną i potrzebny był człowiek, który się na niej znał. Obecnie łączność jest na tyle prosta, że każdy potrafi sobie z nią poradzić.

Generalnie, w skład załogi stacji wchodzi kierownik ekspedycji, mechanik, który dba o jej stan techniczny oraz dwóch meteorologów. Na pewno nie może również zabraknąć geofizyków, elektroników, magnetyka, geodety oraz chemika.

A kiedy mechanik nie dogaduje się z geofizykiem?

To nie zdarza się często, ale jeśli już, to jest nam ciężko, bo zamiast brać udział w pięknej przygodzie, musimy męczyć się ze sobą.

Dołóżmy do tego dzień i noc polarną.

Noc jest trudniejsza. Szczególnie uciążliwy jest jej środek, kiedy słońca jest bardzo mało. Kiedy łączy się z okresem Świąt Bożego Narodzenia, tęsknimy za domami. To również czas bardzo silnych wiatrów i wyjątkowo złej pogody.

Święta kilka tysięcy kilometrów od domu.

Kiedy przyjeżdżasz do stacji na rok, musisz liczyć się z tym, że ten czas spędzisz nie tylko na pracy. Tutaj, na miejscu, bierzemy udział w normalnym, codziennym życiu. Każdy z nas obchodzi więc urodziny, imieniny. Święta również.

Szczególnym dniem podczas zimowania jest Wigilia. To czas, który łączy wszystkich, bez względu na wyznanie oraz światopogląd. Są tradycyjne, wykonywane przez nas potrawy, kolędy. Wychodzimy na „Wilczka”.

Wilczka”?

Wilczek to mały przylądek, położony ok. 500 m od stacji, gdzie jest postawiony krzyż. My nazwaliśmy to miejsce takim naszym lokalnym kościołem. Jest tam wspólna modlitwa i czas zadumy. W Wigilię wychodzi się tam ok. dwunastej; ma to symbolizować wyjście na Pasterkę. Jeżeli chodzi o Wielkanoc, święci się tam jajka i inne pokarmy. Sam mam wiele takich zdjęć z koszykiem wielkanocnym, właśnie na Wilczku. Generalnie wygląda to jak w domu; tyle, że bez bliskich.

Kapłani wizytują stację?

Tak, zwyczajowo dwa razy w roku. Ostatnio trzykrotnie. Są to przede wszystkim doroczne wizyty pastora, który odpowiada za życie duchowe całego Svalbardu. Dwa razy do roku odwiedza różne instytucje, które znajdują się na wyspie. Jego dobrą chęcią jest również to, że zaprasza księdza z północy Norwegii, z Tromso, gdzie jest polska placówka. Wtedy mamy możliwość spowiedzi. Zawsze jest msza święta.

Ze stacji trzeba czasem wyjść. Nie tylko w święta.

Trzeba. I niebezpieczeństw jest sporo. Największe z nich to duże ryzyko utknięcia w szczelinie lodowej. Ponieważ moja praca wymaga sporej aktywności na lodowcu, zdarzały się momenty, że ryzyko wpadnięcia do szczeliny było ogromne. Czasami spotykamy niedźwiedzie.

Niedźwiedzie?

W ostatnich latach jest ich mniej, ale oczywiście zostaje ten jeden, przysłowiowy procent niebezpieczeństwa. Zwykle wystarczy krzyk, albo wystrzał w powietrze. Ale niedźwiedź może być ranny, albo głodny. Zawsze może zaatakować. To jest dzikie stworzenie – nie wiadomo jak się zachowa. Poza obszarem zabudowanym mamy obowiązek posiadania broni.

Rozmawiamy o trudnych stronach pracy. Ale przecież Arktyka to nie padół łez.

Często zdarzają się sytuacje, które na początku wyglądają groźnie, a później okazują się zabawne. Jak te, kiedy ktoś wyjdzie w teren ze sztucerem, a zapomni nabojów i dopiero gdy wróci i zorientuje się, że nic się nie stało, że było bezpiecznie, wybucha śmiechem.

Zabawne sytuacje związane są również z prowadzeniem kuchni. Podczas okresu zimowego nie ma kucharza, więc gotujemy sami. Mówimy wtedy, że dla niektórych największym stresem zimowania jest właśnie kuchnia. Zabawne momenty często są związane z tym, że ktoś coś zawalił i próbował to ukryć. W małym gronie szybko wychodzi to jednak na jaw. Często można było np. znaleźć jakąś schowaną zupę, która się nie udała.

Najciekawsze są jednak zwykłe historie, wynikające z codziennego życia. Pomysły robienia ślizgawek na zamarzniętym jeziorze przy pełni księżyca lub pod zorzą polarną, kiedy ludzie jeżdżą na łyżwach przy muzyce.

Inne aktywności poza pracą? Bo przecież nie pracujecie przez cały czas, siedem dni w tygodniu.

Prawie na każdej wyprawie zdarzają się ludzie, którzy chętnie chodzą na skiturach albo biegówkach. Zdarzają się też i tacy, którzy są pasjonatami siłowni. Nie brakuje osób, które wolne chwile spędzają na wycieczkach górskich.

Podczas jednego z pobytów była z nami ekipa sejsmologów zajmujących się badaniami morza. Przywieźli płetwonurków, którzy wykonywali dla nich różne prace. W wolnych chwilach, po koleżeńsku, pożyczali nam sprzęt i również my mogliśmy spróbować nurkowania.

Wróćmy do początku. Jak trafiłeś nad Zatokę Białego Niedźwiedzia?

To konsekwencja studiów geograficznych na Uniwersytecie Śląskim. Podczas nauki spotkałem się z ludźmi, którzy badali środowisko polarne i brali udział w polarnych ekspedycjach. Po obronie pracy magisterskiej okazało się, że ja również mogę pojechać na taką wyprawę jako asystent terenowy. Stało się. Bakcyl został połknięty.

Każdy może?

Są stanowiska które wymagają sprawności fizycznej, jak np. dokonywanie pomiarów na lodowcu; są i takie których realizacja ogranicza się do pracy za biurkiem.

Osoby mieszkające w stacji polarnej powinny jednak przede wszystkim być przygotowane na wyzwania, jakie niesie konieczność przebywania w małej, zamkniętej społeczności przez długi okres czasu. Niezwykle przydatny jest tutaj dystans do siebie i osób wokół, zwłaszcza do ich światopoglądów.

Rozmawiamy i myślę sobie: po co? Poza domem, daleko od bliskich, niebezpiecznie.

W Arktyce wszystko jest na swoim miejscu. Są lodowce, jest morze, duże powierzchnie. Tam człowiek, wychodząc na szczyt, nie zobaczy domu, zagrody, ani linii kolejowej. Fascynujące piękno dzikiego, pustego regionu. Jeśli jestem w domu, zaczynam do tego tęsknić.

Ta praca ma również znaczenie naukowe. Rejestrujemy różne zjawiska, a to środowisko jest niezwykle czułe na zmiany klimatyczne.

Ludzie marzą o tym, żeby ich praca, była jednocześnie tym , co ich fascynuje.

Na pewno trzeba spróbować robić to, co by się chciało. Choć życie to bardzo często weryfikuje i jest wiele sytuacji, które mogą nas z tej drogi zawrócić. Tym jednak nie należy się przejmować. Sam jestem zresztą w takiej sytuacji: cieszę się za każdym razem, kiedy robię to, co lubię – mam jednak świadomość tego, że to się może kiedyś skończyć.

Być może będę musiał poszukać pracy gdzie indziej, być może nie dam rady jechać na kolejną wyprawę, bo zdrowie nie dopisze. Zawsze może się coś wydarzyć i trzeba będzie iść w innym kierunku. Natomiast na pewno, na starcie, kiedy ma się możliwość wyboru, to trzeba iść za pasją i marzeniami.


Dr Piotr Dolnicki – geomorfolog i pracownik naukowo-dydaktyczny w Zakładzie Turystyki i Badań Regionalnych Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Od ponad dziesięciu lat prowadzi badania naukowe w Arktyce. Interesuje się turystyką wysokogórską.

Tekst ukazał się pierwotnie na portalu DEON.pl

CategoriesPodróże
Piotr Kosiarski

Kiedyś pracowałem jako pilot wycieczek, dziś jestem dziennikarzem, a moją największą pasją jest podróżowanie. To ono sprawia mi frajdę i mobilizuje do pisania. Uważam, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Moim ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko „w górę” od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast wolę naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *